“Zależność emocjonalna i poczucie tkwienia w pułapce mogą również rodzić problemy w związkach, które da się uratować. Nawet pozostając w takim związku możemy czuć się zbyt niepewnie, by podjąć próbę oderwania i zatroszczenia się o siebie i swoje sprawy. Możemy tłumić nasze pragnienia i potrzeby i tłumić potrzeby drugiej osoby czy odpychać ją naszym zachowaniem.Staje się to z miejsca jasne dla innych , daje się wyczuć.
Zbyt duża zależność od drugiej osoby może w końcu zabić miłość. Związki opierające się na poczuciu braku bezpieczeństwa i potrzebie bliskości drugiej osoby , miast na miłości, zawierają pierwiastek samozniszczenia. Są niefunkcjonalne. Zbyt silna potrzeba bliskości odpycha innych i niszczy miłość. Odstrasza. Przyciąga natomiast osoby, z którymi nie powinniśmy się wiązać. Nasze rzeczywiste potrzeby nie zostają nigdy zaspokojone. W rezultacie potęgują się jeszcze, a niemożność ich zaspokojenia doprowadza nas do rozpaczy. Czynimy drugą osobę centrum naszego świata, starając się chronić źródło naszego poczucia bezpieczeństwa i szczęścia. Poświęcamy dla tego nasze życie. A potem czujemy złość do tej osoby. Jesteśmy pod jej wpływem. Jesteśmy od niej uzależnieni. W końcu zaczynamy odczuwać gniew i niechęć do tego, od kogo jesteśmy uzależnieni i kto ma nad nami władzę, ponieważ pozbyliśmy się na jego rzecz naszych praw”
Melody Beattie,
Koniec współuzależnienia.
Jak przestać kontrolować życie innych i zacząć troszczyć się o siebie.
DDA ze względu na swoją przeszłość i wzorce wyniesione z chorego domu mogą być albo niedostępni emocjonalnie albo zależni emocjonalnie w sposób raniący siebie i innych. Sporo DDA w poszukiwaniu miłości, która wynagrodzi rodzinny dom – wpada w pułapkę zależności. Nawiązując do zamieszczonej w poprzednim wpisie listy cech i skłonności współuzależnienia, dla tych, którzy odnaleźli w tym siebie – książka Melody Beatti, stanowi dobre pogłębienie bolącego problemu zależności do innych. Warto do niej sięgnąć. Ale warto też pamiętać, że książki i internet chociaż pogłębiają zrozumienie problemu, to jednak nie leczą… ale – mam taką nadzieję – inspirują do realnego leczenia , jeżeli uznasz że tego potrzebujesz.
Same książki nie leczą – to prawda – niezbędna jest terapia. Ale sama terapia to za mało moim zdaniem i należy ją uzupełniać pracą własną, czyli poszukiwaniem i wertowaniem lektury. Terapeuta nie jest często w stanie dokładnie wytłumaczyć pewnych mechanizmów podczas sesji chciażby ze względu na brak czasu. Dlatego tę wiedzę należy zdobywać we własnym zakresie – wtedy i terapeucie będzie łatwiej nam pomóc.
Poza tym daje nam to poczucie, że sami jesteśmy dla siebie terapeutą i zajmujemy się sobą, potrafimy się o siebie zatroszczyć, rozwiązać swoje problemy, a to niezbędne w wyjściu z toksycznego związku.
Dziś rano opisałam sobie w pamiętniku jak wyglądały w rzeczywistości moje relacje z każdym z członków mojej rodziny. Okazało się, że tak naprawdę każdy z nich mnie tylko unikał i nie chciał ze mną stworzyć prawdziwej więzi. Nikt nie był tym zainteresowany i za każdym razem, kiedy próbowałam się zbliżyć, bo tej bliskości jako dziecko i nastolatka potrzebowałam, byłam odrzucana, pomijana i ignorowana, bo przeszkadzałam. Zawiodłam się na najbliższych mi ludziach i potem, żeby się chronić, wymyśliłam zestaw kryteriów, które musi spełnić człowiek chcący się do mnie zbliżyć lub zaprzyjaźnić. Te warunki miały mnie chronić przed rozczarowaniem i ponownym porzuceniem i cierpieniem. Takim warunkiem było na przykład posiadanie tego człowieka na wyłączność. Musiałam go mieć tylko dla siebie, żeby czuć, że mnie nie opuści. Byłam chorobliwie zazdrosna, zaborcza, miałam pretensje, że się mną nie zajmuje, że ma swoje życie, zainteresowania, przywiązywałam się do takich ludzi na amen i nie pozwalaam im odejść. Bałam się samotności.
Tak to u mnie zadziałało.
Nie wierzyłam w zdrowe relacje, bo ich nie znałam. W marę pracy nad sobą pozbywałam się tych chorobliwych nawyków. Potem poznałam metodę pisania listów (z książki Bradshawa) i napisałam list do tej części mojej osobowości, która była tak odrzucana przez moją rodzinę. Zaproponowałam jej azyl u siebie i odzyskałam ją.
Sekretem zdrowej więzi z innymi ludźmi jest moim zdaniem więź z samą sobą, zaprzyjaźnienie się z samą sobą i bycie dla siebie zaufanym, lojalnym, kochającym przyjacielem, akceptacja siebie, odpowiedzialność za siebie, swoje życie i potrzeby. To daje wolność od konieczności szukania spełnienia tych potrzeb na zewnątrz.
I jak na ironię – w miarę, jak odnawiałam prawdziwą i wartościową więź z samą sobą, zaczęło się w moim życiu pojawiać coraz więcej przyjaznych, wyrozumiałych i kochających ludzi.
Miłość do samej siebie jest źródłem niezliczonych dobrodziejstw!
tak właśnie – dlatego kolejny wpis też o książce 🙂